- Suchaj... Ejlelen jest kotkom... Pozyzyczymy od njei ubranja! - zakończyłem, zadowolony z siebie, po czym głośno czknąłem. Loren wyszczerzył kły w uśmiechu.
- Taaag! Sjostruunja siem nie.. poggnjefa! - wybełkotał, tracąc równowagę i zataczając się na pobliskie drzewo. Zachochotałem i podbiegłem do kocura, by pomóc mu się podnieść, ale potknąłem się o własne łapy i wyrżnąłem głową w ziemię. Loren ryknął śmiechem, raz po raz czkając.
- Chodśmy...ddo Ejejlen! W d...droge! - klepnął mnie w bark, po czym z impetem wstał i zaczął szarpać moją łapę - Chooć! K..kotki czekajom!
Roześmiałem się i wstałem, kiwając się na boki. Opierając się o siebie nawzajem, ruszyliśmy ku domkowi Eileen. Na nasze szczęście mieszkanie kotki nie znajdowało się daleko. Wystarczyło przejść przez las. Po mozolnej podróży znaleźliśmy się przed zadbanym domem siostry Lorena. Stanąłem pod drzwiami z zamiarem zapiekania, jednak dziwnym trafem nie trafiłem w gładkie, dębowe drewno, lecz w ścianę, obcierając sobie łapę. Zachichotałem mimo to.
- Zobatsz Lorjem! Idśmy pszez ścianę! - czknąłem i przywaliłem głową w mur. Loren tymczasem oparł się o drzwi.
- Mam pomysua! Staranunujemy te dżwi! - wykrzyknął, zadowolony z siebie. Kiwnąłem głową i, zataczając się lekko, odszedłem parę metrów od drzwi. Loren poszedł w moje ślady.
- Licze do czech. Ras, wa, czy! - wrzasnąłem szybko, zanim do Lorena dotrze, że to bez sensu. Rzuciliśmy się do przodu, jednak jeszcze zanim uderzyliśmy w drzwi zorientowałem się, że to był błąd. Rzeczywiście, jedynym skutkiem naszej szarży na drzwi były bolące czaszki.
- No... No i co siem stauo?! Nie ma jej w domu! - nadąsał się Loren.
- Spo...kojnie. Może dszwi som... ten, tego... Nie, zamkniente. Znaczy, otwarte. - wyjąkałem, masując obolałe miejsce na czole. Skrzywiłem się nieco. Kocur podszedł do wejścia domu i załomotał w drewno.
- Njemajej! - zawył, siadając na wycieraczce i tęsknię wpatrując się w kołatkę (której, nawiasem mówiąc, nie pomyśleliśmy, by użyć)
Pacnąłem lekko klamkę łapą. Drzwi uległy, odchylając się na bok.
- Zobatsz! - zaskoczony potknąłem się o próg i wpadłem na ozdobny kredens, stojący w pobliżu wejścia. Na pyszczku Lorena pojawił się uśmiech, gdy przekroczył próg domu i pomógł mi się podnieść.
- Choć! Tutaj Elejelen ma sfoje... Fatałaszki i mejkapy! - zaśmiał się i ruszył w głąb domu. W podskokach ruszyłem za nim.
Loren? To robi się coraz bardziej d z i w n e. Ratuj ;-;
Coś czuję, że mamy przechlapane... XD